Korzystając z jego uprzejmości, poświęcił nam chwilę czasu i pokazał swoją pasiekę. Część znajdowała się w ogrodzie, a część… w pomieszczeniu budynku gospodarczego. Jakie było moje wielkie zdziwienie gdy nam to powiedział i jeszcze większe jak zobaczyłem otwarte okno na pierwszym piętrze i sporo wylatujących przez nie pszczół. Gdy weszliśmy na piętro zobaczyłem trzy ule na niewielkich podestach. Typ uli to dadant. W tym czasie, 10 września, jeszcze z nadstawkami.
Właściciel powiedział nam, że w tym roku miód wybrał z rzepaku i gryki. W sumie 60 kilogramów z ula. Spodziewał się miodu ze słoneczników, ale tego się nie doczekał. Nikt w regionie ich nie zasiał, jak to było do tej pory. Ze zbiorów jest zadowolony, chociaż wspomina czasy, gdy rodzina pszczela dawała mu po 160 kilogramów miodu.
Trochę rozbawiła mnie sytuacja, w której pszczelarz stwierdził, ze w końcu w tym roku musi zastosować jakiś lek przeciw warrozie. Ja byłem lekko zaskoczony, a Jean-Marc (pszczelarz u którego jestem) zniesmaczony. Na osobności Jean-Marc mówi do mnie- „To profesjonalni pszczelarze ciężko pracują, biegają od ula do ula, żeby mieć efekty, a tu hobby-pszczelarze nic nie robią i zbierają miód. Co się dzieje? Chociaż powiem Ci Paweł, że to nie pierwszy raz się z tym spotkałem.
Hmm - dla niego to zabawa i przyjemność pomyślałem. Osobiście jestem bardzo za pszczelarstwem hobbystycznym. Wspaniała przygoda i wiele satysfakcji. Taki przykład dziadka pszczelarza i jego sukcesy w małej pasiece są urzekające. ;)